Z. Frankiewicz: „Prezydentura dla wielu to szczyt marzeń, ale nie wiedzą o czym marzą”

Od 1993 roku nieprzerwanie sprawuje urząd prezydenta Gliwic. W tym okresie nie unikał podejmowania niepopularnych decyzji (jak np. likwidacji sieci tramwajowej czy budowa hali Gliwice).

Dla zwolenników to wyraz odwagi i politycznego charakteru, dla przeciwników – arogancji i braku szacunku wobec mieszkańców. O ograniczeniu kadencyjności samorządu, wynikach kontroli NIK i nowych pomysłach dla Gliwic rozmawiamy z prezydentem Zygmuntem Frankiewiczem.

Wywiad z Zygmuntem Frankiewiczem to kolejny z cyklu wywiadów, które przeprowadzamy ze wszystkimi kandydatami ubiegającymi się o fotel prezydenta Gliwic.
Przeczytaj też rozmowy z: Borysem Budką, Dariuszem Jezierskim, Małgorzatą Tkacz-Janik, Markiem Widuchem

Michał Szewczyk, Gazeta Miejska: – Panie Prezydencie, rządzi Pan Gliwicami od 21 lat. To w skali kraju wynik rekordowy, ale jak popatrzymy także na wójtów i burmistrzów – ponad dwustu z nich sprawuje swój urząd od 1990 roku. Z czego wynika ta „długowieczność” samorządowców?


Wywiad z Borysem Budką

Wywiad z Borysem Budką

Zygmunt Frankiewicz: – Współpracuję od lat z wójtami, burmistrzami i starostami (m.in. w Śląskim Związku Gmin i Powiatów) i jest wśród nich mnóstwo wartościowych ludzi, którzy pracują z całym oddaniem. Oni budują zmiany w Polsce. Na ich przykładzie najlepiej widać, jak funkcjonuje samorząd. Każde populistyczne działanie wychodzi na wierzch. Ci, którzy długo sprawują swój urząd, zawdzięczają to głównie temu, że mają dość charakteru by wykonywać rzeczy niepopularne, ale dobre dla swoich gmin. To jest cenione.

– Jak przed każdymi wyborami samorządowymi, pojawia się postulat ograniczenia kadencyjności samorządowych prezydentów, to dobry pomysł?

– Jestem tutaj bardzo długo i można by oczekiwać, że będę miał w tej sprawie jednoznaczną opinię negatywną. Ale dla mnie to jest rzecz obojętna.

Nie jest moją racją istnienia sprawowanie tego urzędu.

Ograniczenie kadencyjności to dla mnie ruch rozpaczy środowisk partyjnych, które zachowują się w sposób niepohamowany i które chcą przejąć władzę w całej Polsce. Kiedyś tak było z SLD i PiS-em, teraz z Platformą. Solą w ich oku są niezależne i mocne środowiska. Samorząd jest najwyżej ocenianą władzą publiczną.

– Pomaga w tym zastrzyk pieniędzy z Unii Europejskiej i podporządkowanie lokalnych mediów?

Wywiad z Małgorzatą Tkacz-Janik

Wywiad z Małgorzatą Tkacz-Janik

– Nie można powiedzieć, że pieniądze z Unii nie mają znaczenia, ale na pewno są przeceniane. Wybierając przedsięwzięcia do realizacji, często trzeba uwzględniać nie nasze priorytety. Gdybyśmy sami mieli je wybierać to zachowalibyśmy się inaczej. A co do mediów – jest sporo sytuacji nagannych. Prasa samorządowa nie powinna wprost konkurować na medialnym rynku. Na pewno w kraju dochodzi do sytuacji, których ja bym nie pochwalał, ale myślę, że ten efekt jest przeceniany. Podobnie jak to, że wójtowi podlega tylu ludzi, że to przeważa w wyborach. To by oznaczało, że wszyscy podwładni uwielbiają szefa i będą jak jeden mąż na niego głosować. Jest dokładnie odwrotnie, bo jeżeli wójt broni budżetu, to mało płaci, a jak płaci za dużo to nie stać go na inwestycje.

– Ale raczej nie wyrzuci ich z pracy.

– Za tym kryje się ciężka patologia życia publicznego. Zaszyte jest w głowach, że wójt na wszystkich stanowiskach ma swoich ludzi. Uroczyście oświadczam, że w Gliwicach tego nie ma, nawet w stosunku do kierowniczych funkcji w urzędzie, w firmach i jednostkach miejskich.

– Jesteśmy chwilę po ogłoszeniu wyników kontroli NIK. Miasto triumfalnie przedstawiło je jako pozytywne. Tymczasem w trójstopniowej skali NIK – ocena pozytywna, pozytywna mimo stwierdzonych nieprawidłowości, negatywna – żaden z podmiotów nie otrzymał tej pierwszej, pozytywnej.

– To jest ewidentnie wynik pozytywny. Pozytywny z zastrzeżeniami jest wynikiem pozytywnym. Wie pan, w jakiej atmosferze została zorganizowana ta kontrola i czego wnioskujący kontrolę oczekiwali. Zarzuty, które były stawiane są niewspółmierne do tego, co NIK uznał za nieprawidłowości.

Główny zarzut wobec PRUIM-U, który jako jedyny dostał ocenę negatywną, jest dla mnie kompletnym nieporozumieniem.

NIK twierdzi, że wszystkie miejskie inwestycje w drogi powinien wykonywać PRUIM i spółka ta nie powinna szukać zleceń poza miastem. To jest cofnięcie się o 20 lat do złej i patologicznej sytuacji.

– Często podkreśla Pan, że czuje się bardziej menadżerem niż prezydentem. Ale polskie prawo gminę traktuje jako jednostkę samorządu terytorialnego, która rządzi się innymi prawami niż przedsiębiorstwo.

Wywiad z Dariuszem Jezierskim

Wywiad z Dariuszem Jezierskim

– W przepisach i orzecznictwie jest chaos i sprzeczności. To co pisze NIK jest tak samo uprawnione, jak to co pisze prawnik wynajęty przez PRUIM. To jest dżungla prawna. To co robią spółki miejskie w Gliwicach, według naszego nadzoru właścicielskiego jest zgodne z prawem.

– Mimo wszystko, nie jest pan zaniepokojony tą negatywną oceną w przypadku PRUIM-u? Zarzuty są poważne – naruszenie tzw. ustawy kominowej i antykorupcyjnej, ustawy o samorządzie gminnym… Długo by wyliczać.

– Ranga tego wszystkiego jest znikoma. Zawsze trzeba odnieść to do jakieś skali.

Po tylu miesiącach badania setek stron dokumentów, trudno by kontrolerzy czegoś nie znaleźli.

Ale nie ma tu intencjonalnego łamania praw, a mylić się może każdy.

– Prezes Henryk Małysz, zasiadał w trzech radach nadzorczych (mógł w jednej) i pobierał wynagrodzenie przez przypadek?

– Widocznie był wtedy przekonany, że mu wolno. Nie zakładam, że robił to wbrew prawu. Traktuje to jako błąd, który zresztą został skorygowany zanim ktoś z zewnątrz się tym zainteresował.

– W Pana programie wyborczym jest dużo kontynuacji. W przypadku wygranej – to będzie taka „kadencja zamknięcia”?

– Prawdę mówiąc, decyzja o kandydowaniu była w dużym stopniu związana z kontynuacją. Jestem jednym z nielicznych, którzy dokładnie znają zawiłości związane na przykład z budową DTŚ. Nie wyobrażam sobie jak można płynnie dokończyć tę inwestycję dopiero wdrażając się w temat. Uważam także, że kierunek jaki obraliśmy, czyli inwestycje w przemysł wysokich technologii, tworzenie „gliwickiej doliny krzemowej” – wart jest kontynuacji. Nasz program jest tworzony w sposób odpowiedzialny. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że to co jest tam zapisane, zostanie zrealizowane. Z nowych rzeczy ? na przykład sala koncertowa dla szkoły muzycznej. Detal, który chodzi nam po głowie od dawna i teraz chcemy zacząć to robić.

– Kontynuowana będzie także budowa hali Gliwice. Właściwie każdy z Pana konkurentów podnosi problem jej finansowania i właściwego zagospodarowania.

– Jestem wyjątkowo wzruszony tą troską. Proszę zwrócić uwagę na historię. To była inwestycja przewidziana dla całego Śląska. Tak aby nie spadł do trzeciej ligi, bo w pierwszej już dawno nie jest.

Na Stadionie Śląskim nic się nie dzieje, a Spodek nie da województwu imprez tej rangi, które będą docierały do tych miast, gdzie są nowoczesne hale.

Będzie nas to kosztowało 320 mln złotych, około 70 mln odzyskamy z podatku VAT, a 140 mln jest w sądzie i uważamy, że te pieniądze się nam należą. Co gorsza dla Urzędu Marszałkowskiego, umowa nie została wypowiedziana i na tej podstawie podejrzewam, że te pieniądze możemy wygrać. Pozostanie wtedy do zapłacenia niewiele ponad 100 mln złotych, czyli na przykład kilka razy mniej niż koszt wybudowania stadionu w Zabrzu. Nasza roczna nadwyżka dochodów bieżących nad wydatkami bieżącymi jest mniej więcej na tym poziomie.

– A co z zapełnieniem hali ? Stadion Miejski świeci pustkami. Klub chwali się gdy na mecz przyjdzie nieco ponad 5 tysięcy widzów.

– To znaczy, że działamy racjonalnie i nie robimy większych błędów. Jak projektowaliśmy stadion miejski to byłem przymuszany, żeby nie budować takiego małego obiektu, bo takie nie mogą się utrzymać. Jest tani, na wymiar i nic nie jest przestrzelone. Z halą jest dokładnie odwrotnie. Duże imprezy, na których się zarabia, uzyskają te hale, które mają najwięcej miejsc.

– W mijającej kadencji był jeszcze jeden problem, który wzbudził spore emocje. Aleja lip wzdłuż ul. Mickiewicza. Dlaczego Miasto uparło się, żeby je wyciąć?

Wywiad z Dariuszem Jezierskim

Wywiad z Markiem Widuchem

– Deklaruję od zawsze, że bardzo mi zależy na tym, aby te drzewa tam zostały. Przez wiele lat mieszkałem w tamtej okolicy, znam ją jak własną kieszeń. Ale problem wywołali sami mieszkańcy wskazując na brak miejsc do parkowania między innymi przy przedszkolu. Przy tej okazji wkroczyły służby, które musiały zająć się sprawą i okazało się, że drzewa stoją tam wbrew obowiązującym przepisom. To jest fakt, którego od tego momentu nikt nie mógł zlekceważyć. Wszyscy w tej sprawie robią co muszą.

Urzędnik nie może udawać, że o niczym nie wie, bo szkoda lip.

– Ale zastanawia mnie ta urzędnicza determinacja. Gdybyśmy teraz wyszli z urzędu, pewnie po chwili znaleźlibyśmy w pasie drogowym kilkanaście takich drzew.

– Ale czy to znaczy, że taki urzędnik ma zlecić ekspertyzę wszystkich drzew w mieście, które znajdują się w pasie drogowym? Problem wyniknął z wniosku mieszkańców.

– Nadchodzące wybory wzbudzają jeszcze w Panu emocje? Czy po tylu latach to tylko kolejny punkt w harmonogramie na listopad?

– Traktujemy wybory i wyborców poważne. Pracujemy przez cztery lata, rozliczamy się z tego, co zrobiliśmy. Liczymy na to, że będzie to ocenione pozytywnie. Jestem spokojny, bo to nie jest moje być albo nie być.

– Jest wśród Pana kontrkandydatów osoba, której nie wahałby się Pan oddać zarządzania miastem?

– Mogę być pewny kompetencji swoich współpracowników. Wśród moich kontrkandydatów nikogo na tyle dobrze nie znam, by wiedzieć jak by sobie na tym stanowisku poradzili. Dla wielu jest to szczyt marzeń, ale chyba nie wiedzą o czym marzą. To jest ciężka praca. Podejrzewam, że niewielu zdaje sobie sprawę, na co się decyduje.