„Kraina łagodności” na półmetku kadencji. Czy w Gliwicach istnieje realna opozycja?

Pod koniec listopada minął półmetek kadencji gliwickiej Rady Miasta. Rady, która od dwóch lat przypomina raczej sprawnie działającą maszynkę do przegłosowywania prezydenckich uchwał, niż ważny organ kontrolny gminy.

Nic nie wskazuje na to, by druga część kadencji miała to zmienić. Jeśli gdzieś toczy się debata o naszym mieście to daleko poza ścianami gliwickiego Ratusza.

– Większość tematów omawiamy teraz w kuluarach

– to częsta odpowiedź radnych na stawiane zarzuty o brak aktywności na sesjach.

Problem w tym, że kuluary dobrze tuszują różnice zdań i próby wychylenia się z utartego schematu „uchwała, głosowanie, kolejna uchwała”. Spory, które mogą ożywiać życie publiczne Gliwic, konstruktywnie wpływać na wypracowywanie nowych pomysłów, mają „wyłączoną jawność” i dobrze wpisują się w niechlubną tendencję publikowanie protokołów z posiedzeń komisji Rady Miasta z wielomiesięcznym poślizgiem. Kontrola społeczna takich dyskusji ograniczona jest więc do minimum.

GDZIE JEST OPOZYCJA?

Na impas obecnej Rady Miasta duży wpływ ma ratuszowa arytmetyka. W 25 osobowym składzie, aż 10 mandatów posiada ugrupowanie prezydenckie. Na papierze to za mało by sprawnie forsować własne projekty uchwał, ale w praktyce KdGZF nie ma z tym żadnego problemu. Duży w tym udział rozbitej gliwickiej opozycji. Jedyny głos sprzeciwu dobiega ze strony trójki radnych PO (Dominik Dragon, Kajetan Gornig, Zbigniew Wygoda, czasem Janusz Szymanowski). Osłabiona wyborczą porażką Platforma (6 mandatów), po nowym wyborczym rozdaniu nie ma jednak żadnych asów w rękawie. W tym wsparcia teoretycznie najsilniejszej siły opozycyjnej czyli radnych Prawa i Sprawiedliwości (7 mandatów). To właśnie stanowisko PiS-u było w tym roku języczkiem u wagi najbardziej kontrowersyjnych dla środowiska prezydenckiego głosowań w Radzie Miasta.

NIEPISANY KOALICJANT

Szeroko oprotestowywaną (10,5 tysiąca podpisów w petycji) uchwałę, która przypieczętowała koniec Gliwickiego Teatru Muzycznego, radni przegłosowali liczbą 14 głosów „za”. Oprócz Koalicji projekt poparło 5 radnych PiS (wyłamał się jedynie Zdzisław Goliszewski, a Ryszard Buczek wstrzymał się od głosu). Dzięki PiS, KdGZF nie miała też problemu z odrzuceniem uchwały wyrażającej dezaprobatę dla miejskiej publikacji „Droga pod górę…” o DTŚ, w której pojawiły się treści obrażające mieszkańców sprzeciwiających się tej inwestycji.

Wiosną tego roku, kiedy rozstrzygał się los GTM, część artystów o pomoc prosiła radnych. Wedle ich relacji, niektórzy radni PiS zasłaniali się obecnością w „koalicji”. Plotki o takiej nieformalnej współpracy PiS i KdGZF nie są zresztą czymś nowym. Pojawiały się już w trakcie ubiegłej kadencji, od czasu „transakcji”: rondo im. Lecha Kaczyńskiego w zamian za stanowisko wiceprzewodniczącego Rady Miasta.

– W tej sprawie wypowiedział się już jakiś czas temu Pan Prezydent Zygmunt Frankiewicz i nic w tej sprawie się dotychczas nie zmieniło. Ani z inicjatywą podpisania umowy koalicyjnej nie występował Klub Radnych PiS ani jak mi wiadomo KdGZF

– mówił nam we wrześniu Marek Kopała, wiceprzewodniczący Rady Miasta (PiS). – Jeżeli głosowania sugerują coś innego to informuję, że wynikają one z podobnej oceny niektórych problemów i sposobów ich rozwiązania przez poszczególnych radnych – dodawał.

Innego zdania jest radny Dominik Dragon (PO), który zauważa nieformalną współpracę obu klubów.

– Widać to podczas głosowań, które budzą pewne kontrowersje lub społeczne emocje

– mówi Dragon. – Wtedy radni KdGZF oraz PiS głosują zgodnie. Współpracę widać również, jeśli przeanalizuje się rozkład przewodniczących komisji, których sześciu najważniejszych jest z PiSu lub z KdGZF – komentuje.

Przyczyna wyjątkowej zgodności PiS i KdGZF może być też prozaiczna. W ciągu dwóch lat przez gliwicki klub PiS przeszedł mały huragan: wojewodą śląskim został lider ugrupowania Jarosław Wieczorek, do parlamentu odszedł wieloletni radny Jarosław Gonciarz. W ubiegłym roku zmarł Marek Waniewski. W efekcie w Ratuszu zasiada zaledwie dwóch radnych (Goliszewski, Kopała) pamiętających ubiegłą kadencją (a tym samym współpracę PO-PiS). Łatwo więc wyobrazić sobie sytuację, w której „nowicjusze” głosują według schematu znanego im z sytuacji krajowej, w której iść pod rękę z PO im po prostu „nie wypada”.

Dobra relacja z lokalnymi politykami partii rządzącej (która w dodatku podejrzliwie łypie okiem na niezależne działania samorządów), to też komfortowa sytuacja dla prezydenta Gliwic.

– Zygmunt Frankiewicz będąc chłodnym analitykiem widzi co się dzieje dookoła i mimo, że to wytarte stwierdzenie, chce jak najlepiej dla miasta i ustawia się tak, żeby straty były jak najmniejsze

– analizuje Jarosław Sołtysek, dziennikarz i od lat obserwator życia politycznego miasta. – Ponieważ ma do czynienia z nieprzewidywalnym i bezkompromisowym przeciwnikiem, to jest gotów podpisać nawet „pakt z diabłem” (za jakiego może uważać PiS), byle tylko obronić Gliwice – ocenia.

RADNI PATRZĄ Z GÓRY

Niezależnie od rozkładu sił w Radzie Miasta, na uwagę zasługuje „aktywność” radnych podczas najgłośniejszych sporów władz miasta z mieszkańcami. Na przestrzeni kilku miesięcy mieliśmy w Gliwicach przynajmniej trzy poważne ogniska zapalne, które wywołały falę emocji: likwidacja GTM, ujawnienie planów budowy zbiorników retencyjnych na łąkach przy ul. Sobieskiego i „aferę czołgową”. Każde z tych wydarzeń łączyło się z manifestacjami niezadowolenia mieszkańców. Na wszystkich widzieliśmy zaledwie dwóch radnych. W obronie czołgu na pikiecie pojawili się Kajetan Gornig (PO) i Jan Pająk (KdGZF). Niedawno w akcji społecznej „Nie lubię pieszych” wziął natomiast udział Dominik Dragon (PO).

W przeważającej większości jednak radni weszli w rolę biernych obserwatorów, którzy rozmoszczeni w wygodnych fotelach śledzą (a może nawet i nie) rozpaczliwe zmagania tych, którzy ich wybrali. Tak jakby mandat radnego nie był pełnomocnictwem do reprezentowania mieszkańców, a biletem w jedną stronę, na inną planetę. W zestawie z lunetą do leniwego spoglądania na to co zostało na dole. I z białymi rękawiczkami, żeby się nie ubrudzić.

Do końca kadencji jeszcze dwa lata. Po grudniowej sesji Rady Miasta radni tradycyjnie dzielili się opłatkiem. Nie mamy jednak informacji, czy życzyli sobie więcej odwagi
Michał Szewczyk

POST SCRIPTUM
Oprócz spraw wymagających od radnych odważnego powiedzenia „nie”, radni pomagają mieszkańcom w wielu „kameralnych” sprawach. Jak zwykle, przy okazji oceny ich pracy, przypominamy wyniki naszej prowokacji z ubiegłego roku, której celem było sprawdzenie chęci miejskich rajców do podejmowania interwencji w imię zwykłego „Kowalskiego”. Na list „Pani Ewy” z prośbą o pomoc odpowiedziało 11 radnych. Byli to kolejno Tomasz Tylutko (Prawo i Sprawiedliwość), Magdalena Budny (Koalicja dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza), Krystyna Sowa (KdGZF) i Zdzisław Goliszewski (PiS), Krzysztof Kleczka (KdGZF), Bartłomiej Kowalski (PiS), Urszula Więckowska (Platforma Obywatelska), Kajetan Gornig (PO), Bernard Fic (Sojusz Lewicy Demokratycznej), Jan Pająk (KdGZF) i Paweł Wróblewski (KdGZF).