Jarosław Kołodziejczyk: „Zawsze będę podnosił wrzask wtedy, kiedy uznam, że moich piłkarzy skrzywdzono”

– Dzisiaj nikt nie chce działacza na prezesa, dzisiaj potrzebny jest menadżer

– mówi Jarosław Kołodziejczyk, nowy prezes Piasta Gliwice, pełniący tę funkcję od ponad dwóch tygodni. – To musi być osoba, która sprawnie radzi sobie w środowisku i przede wszystkim potrafi znaleźć pieniądze, zmotywować pracowników i zarządzać klubem.

– Jaki jest pana pomysł na Piasta?
– Klub piłkarski to przede wszystkim firma pijarowska, i tak go trzeba budować. To musi być coś, co przemawia, zachęca do przyjścia na stadion, zachęca sponsorów do tego, żeby zechcieli zostawić pieniądze na stadionie i zechcieli się reklamować. Dzisiaj każdy potencjalny reklamodawca pyta się: co ja z tego będę miał? Trzeba więc zapewnić fajne widowisko, zapełnić stadion, musi to być ciekawe.


Rozmowę prowadził: Błażej Kupski, zdjęcia: Łukasz Gawin

– Za chwilę opublikujemy nowy cennik biletów i karnetów…
– Zdrożeją?
– Nie, nie będzie drożej. W sumie już teraz nie jest drogo, bilet za 10 złotych to jest koszt porównywalny z ceną biletu za dojazd autobusem na mecz. Nie może być taniej, bo bylibyśmy śmieszni, natomiast będzie szereg upustów i ulg, bilety dla grup zorganizowanych po 5 złotych… Mam nadzieję, że dzięki temu uda nam się zwiększyć widownię o około 10%.

– Koszty utrzymania stadionu są niebagatelne. Żaden stadion w Polsce się nie bilansuje finansowo. Nikt nie jest w stanie w Polsce zbilansować działalności stadionu, tak samo będzie w Gliwicach. Mam nadzieję, że za kilka lat będziemy jednak pierwszym miastem, które zbilansuje działalność stadionu.

– Czy Piast może być w przyszłości klubem sprywatyzowanym?
– Myślę, że miasto jest dobrym właścicielem klubu, ale lepszym byliby prywatni właściciele. Mnie odpowiada taki system, że miasto ma mniejszościowe udziały, zabezpieczające przed tym, żeby ktoś nie przeniósł klubu do innego miasta, czy go „zamordował”. Są takie przykłady z Polski, gdzie do klubu wszedł biznesmen, włożył duże pieniądze, a potem z niego gwałtownie wyszedł.

– Pracował pan kiedyś na kolei, na jednym z forów internetowych pojawiła się informacja, że jako dyżurny ruchu doprowadził pan do… wykolejenia lokomotywy. Czy to prawda?
– Nie, to nie jest prawda.
– Na kolejnym forum znalazłem informację, że jako dyrektor zakładu konstrukcji spawarek Bumaru Łabędy przyszedł pan rozkłócić między sobą związkowców, czy to prawda?
– To oczywiście nieprawda.
– To skąd się to bierze, za za panem ciągną się takie oskarżenia?
– Trudno robić coś i nie wywoływać negatywnych komentarzy. Im więcej człowiek pracuje, tym więcej jest negatywnych komentarzy. Trudno jest nie narazić się komuś, jeśli chce się zrobić coś konkretnie. Ktoś, kto chce być dla wszystkich miły, nic nie osiągnie. Zarządzanie to okrawanie, zarządzanie do jest niestety ból. Nie da się zarządzać i być dla wszystkich miłym. Nie ma takiej możliwości.

– Po jednym z meczów pojawiły się zarzuty, że miał pan wcześniej podejść do delegata i wspomnieć o uczciwym sędziowaniu. Czy jak wchodzimy do restauracji to zaczynamy od tego, że zaglądamy do kuchni i mówimy, że dzisiaj obiad ma być smaczny?
– Odpowiem pytaniem. Jak ktoś pana przyjmuje do pracy i mówi, że oczekuje dobrej, uczciwej pracy, to czułby się pan obrażony?
– Nie.
– Właśnie. Ja na odprawie przedmeczowej, gdy pan delegat zapytał, czy ktoś ma jakieś uwagi i pytania, poprosiłem, żeby zwrócił uwagę sędziom, żeby obiektywnie sędziowali.
– Miał pan jakieś złe doświadczenia z tym sędziami?
– Wcześniej wystosowałem do szefa sędziów piłkarskich pismo, w którym wskazałem 6 przypadków, gdzie zostaliśmy źle potraktowani.(…) Chciałem uprzedzić, że będziemy wszystkim dokładnie patrzeć na ręce. Zawsze będę podnosił wrzask wtedy, gdy będę uznawał, że moich piłkarzy skrzywdzono.