To tak: trzeci tydzień Uliczników z przytupem. Tłok przez muzikantową sceną w przyczepie (ależ tam było!) i równie wielki tłok plus aplauz niewyobrażalny na pokazach Pokazu.

A przed publicznością pożegnalny set uliczny. 25 lipca (piątek) Ruiny Teatru Victoria godz. 20.00 Company Midnight (Belgia) i spektakl Us, dodajmy polska premiera! To także impreza towarzysząca Rynkowi Kultury. Belgów zobaczyć będzie można po raz drugi 26 lipca tym razem o 19.15 w tym samym miejscu, czyli w Ruinach Teatru Victoria. Ta ostatnia sobota to również Teatr Miejsca (Polska) z Legendami Toruńskimi, spektaklem dla dzieci (Park Chopina, godz. 16.00) i Zjadaczem Grzechów w wykonaniu pjotera (Park Chopina, godz.18.00).


A o tym co było i o tym co będzie rozmawiają Małgorzata Lichecka/Redaktora i Piotr Chlipalski/ Dyrekcja.

Ulicznicy Muzikanty, fot. Michał Buksa

Imaginarius. Cudo. Pomysł. Wykonanie. Opowieści. Przez cztery godziny byłeś takim Baronem Samedi . I ludzie gnali do tej przyczepy muzikantów jak w dym.

Teknolodżija! Chwilami faktycznie bywało mrocznie, a do tego mamy tam dwie różne maszyny do dymu… Ale aż żal było nie poeksplorować możliwości, jakie dawała ta mikro-sala…To w ogóle był dość intrygujący eksperyment – na potrzeby tej praremiery (bo „próby z publicznością” jakoś nie brzmiały, a „testy” chyba przyjęły się jedynie w stand-upie), skupiliśmy się na zbudowaniu maszyny do opowieści, a nie samym tworzeniu opowieści – tym ostatnim daliśmy 16 szans na sprawdzenie, w którą stronę powinno to się potoczyć, które przyciągają nas bardziej, które zagrają widowni. I, wierz-lub-nie, dopiero za 16 razem było prawie idealnie tak, jak, mam nadzieję, zacznie być, gdy już to cudeńko skończymy. I kolejna intrygująca ciekawostka – o ile często jest tak, że wszystko powinno pójść dobrze, ale za żadne skarby świata nie chce –tak teraz absolutnie wszystko mogło pójść źle, ale jakimś szalonym zrządzeniem losu, podziało się cudnie… Radość!

Umiecie w tajemnice i niedopowiedzenia. Wszyscy to kochają. A ja dziękuję za gliwicki akcent. Trzymałam kciuki, do końca, za taksiarza.

Och. „Gliwickie Wampiry” i „Pijak z Małego Księcia” okazały się bijącym sercem tego prototypu (o, właśnie, prototyp byłby chyba właściwszym określeniem, niż prapremiera!) –choć i zabawa z PRLowskimi slajdami dostarczała czasem obu stronom intrygujących doznań, sam nie wiem, które bardziej –„Atlas Grzybów” czy „Rewolucja Październikowa”. Koniec końców, zaszczytem było prototypować z Państwem, mam nadzieję, uda nam się dowieźć spektakularnie gotową rzecz w niedalekiej przyszłości!

Tridiculous Die Show, fot. Michał Buksa

Niezłe tempo narzucili też Rosjanin wychowany w Tel Awiwie i dwóch Ukraińców, którzy znaleźli dom w Berlinie. Roznieśli Ruiny. Moja diagnoza: sztuka cyrkowa, bo to przecież to, ma się znakomicie.

Przed spektaklem śmialiśmy się z Semionem, że ma dwa najbardziej toksyczne paszporty świata, a jednak udaje mu się kompletnie o tym zapomnieć i wyczyniać cuda. Ale jakim cudem tych trzech łobuzów dowozi na koniec TAKIE wykonanie „Purple Rain”?! Zachwyt. I nad Państwa, po dwakroć pełną, w Ruinach reprezentacją, zachwyt!

Pamiętam: umówiliśmy się na Zjadaczu grzechów. „Bowiem rzeczy poważne nie zawsze muszą być doniosłe, a te doniosłe nie mogą przecież przez cały czas być smutne”. Właśnie dlatego będę.

Cieszy mnie to niepomiernie – tym bardziej, że (w kontekście zarówno tematu, jak i formy jego prezentacji) ten wykon po raz kolejny niebezpiecznie blisko leży powiedzenia o proroku we własnej (małej) ojczyźnie…I, śmieszna sprawa, piszę Ci to z Hanoweru, gdzie między Ulicznikami a Ulicznikami oglądam spektakle, i, od kiedy wylądowałem – leje tu jak z cebra. Z ciekawości sprawdziłem prognozę na sobotę –wszystko wskazuje na to, że przytargam ten deszcz ze sobą –Państwo wezmą parasole i mimo wszystko przyjdą, mam nadzieję?

Teatr KTO Maks chce psa, fot. Michał Buksa

Polećmy także Teatr Miejsca – dla dzieci, choć wciąga też dorosłych. Tym razem Legendy Toruńskie. Widziałam już wcześniejsze spektakle, podziwiam koncept i kondycję.

Robert Poryziński jest osobą…tylko odrobinę szaloną. Od pierwszego spotkania widzę w nim Mistrza Miyagi polskiej sceny lalkarskiej, o absolutnie hipnotyzujących właściwościach wokalnych i żelaznych łydkach kolarza, targającego ten swój teatralny kram na rowerze. Choć tym razem już nie z rowerem, a z… pniem drzewa –przy odrobinie szczęścia, suchym. Cudna chwila medytacyjnego wytchnienia dla małych i dużych.

Teatr KTO Maks chce psa, fot. Michał Buksa

I wiesz co, Ruiny stały się podczas tej edycji takim cyrkowym namiotem, umownym, ale kapitalnym, bo przecież magia. A to w cyrku najważniejsze. No i na koniec festiwalu będzie nawalanka nożami. Kunsztowna, dodajmy.

A jednocześnie bardzo, bardzo, łobuzerska. I z przedtaktem –bo zaczynamy w piątek, podrzucając (ha!) chłopaków Rynkowi Kultury, wreszcie w sobotę – zamykając tegoroczny festiwal spektaklem „Us” belgijsko-włoskiego duetu Company Midnight. Rzecz, która równie radośnie obroniłaby się w parku – ale ciężko tę ich pełną wiszących noży kuchnię przenosić w razie zapowiadanego deszczu i co dnia na nowo budować – a dzięki szczodrej gościnności CK Victoria, dostanie trochę skupienia Ruin, jeszcze bardziej kontrastując z lekkością tej chłopackiej zabawy, którą panowie uprawiają. No i to kolejny cudny powidok, który po sobie zostawimy na, mam nadzieję, kolejny rok. Bądźmy!