W ten dzień „nie można nic pożyczać, a gospodyni nie może usiąść, inaczej przez cały rok będzie leniwa”

Fot. T. Szymońska

Gęś pani Teresy ma ludzkie imię i ponoć w Wigilię Bożego Narodzenia gęga po ludzku. Jej właścicielka wprawdzie osobiście tego nie słyszała (bo zwierząt podsłuchiwać nie wolno!), ale ma nadzieję, że jeśli o północy Zosia rzeczywiście mówi, to o swojej gospodyni tylko dobrze. Nie tak jak pewne dwa konie o swoim gospodarzu…

 
Nikt chyba w powiecie gliwickim o świątecznych zwyczajach nie wie tyle, co Teresa Szymońska z Sośnicowic, powiatowa radna, która założyła w Sośnicowicach izbę tradycji. Wiosną opowiadała nam o zwyczajach wielkanocnych w swojej rodzinie, teraz – o Bożym Narodzeniu. Jedną ręką mieszając w wielkim garze z moczką, jaką przygotowywała na wigilijną wieczerzę.

– Przepraszam, ale musza miyszać, co by mi się niy przypoliło.

Nakrywamy do stołu

Skoro już o moczce mowa, niech stanie na stole pierwsza. To regionalny, śląski deser, w który wchodzi susz z kompotu, orzechy, rodzynki, piernik. Deser bardzo słodki. Ale w końcu to święta, więc można sobie pozwolić. Zaraz za półmiskiem z moczką na stole pojawia się deser drugi – makówki w składzie: mak, bułka, mleko, orzechy, rodzynki. Z „maszkytów” jeszcze pierniki, jak w każdym polskim domu. Osobiście upieczone i ozdobione, nie kupne. Pierniki łączą ludzi, twierdzi pani Teresa. I na stół stawia kolejne naczynia.

Idą więc po kolei: karp, kapusta z grzybami i grochem, ziemniaki, kompot z suszu. Wreszcie wchodzi waza z siminiotką. Na końcu, bo siminiotka jest na wieczerzy najważniejsza. Kto siminiotki nigdy nie jadł, wiedzieć powinien, że to zupa z konopi (dlatego w niektórych śląskich domach mówią na nią konopiotka). Prócz konopi – cebula, śmietana, sól, cukier, pieprz. Pani Teresa dodaje jeszcze krupy pogańskie i trochę masła, a zamiast śmietany – mleko. Taką zupę przygotowuje tylko raz w roku – na wigilię właśnie. Ta tradycja to świętość.

Tradycja jest w te święta najważniejsza. A u Szymońskiej nie ma prawdziwej wigilii bez moczki, makówek i siminiotki. Tych trzech.

Naczynia z daniami stoją na stole nakrytym białym obrusem. Pod nim ukryto oczywiście sianko – bo Jezus urodził się w żłobku oraz pieniądze – by ich nie brakło w kolejnym roku. Same naczynia są zaś odświętne, nie te używane na co dzień. Na stole pani Teresy czeka też wolne nakrycie, a przy stole – puste krzesło. Dla nieoczekiwanego gościa. I nie jest to w przypadku Szymońskiej martwa tradycja. Ona przybysza naprawdę by przygarnęła.

Gdy była dzieckiem, jej babcia kultywowała jeszcze inną kulinarną tradycję – w pierwszy dzień świąt na obiad musiała być pieczona gęś. Ale tego akurat zwyczaju sośnicowiczanka nie kontynuuje. Jej gęś to Zosia, która jest domownikiem, jak u innych kot czy pies.

– Mom yno nadzieja, ża jak Zosia ło północy godo ludzkim głosym, to nie godo ło mnie źle – śmieje się gospodyni.

A ja się zastanawiam: jeśli Zosia w Wigilię faktycznie mówi, to czy po polsku, czy gwarą? Przecież jej pani pięknie „godo”, ba – wygrywa nawet gwarowe konkursy, z czego w całym powiecie słynie.

Nakryto i w oborze

Skoro już o gęsi mowa, przejdźmy do gospodarstwa. Boże Narodzenie to święta szczególne nie tylko dla ludzi. Na wsiach pamięta się także o zwierzętach. W końcu Chrystus urodził się w stajni, wśród bydła. A jeśli dobrze się zwierzęta tego dnia nakarmi (chlebem i resztkami z wigilijnego stołu), będą zdrowe.

Pani Teresa ma jeszcze swój zwyczaj. Cały rok sypie kurom ziarno normalnie, do korytka, ale 24 grudnia robi wyjątek.

Fot. T. Szymońska

– We Wilijo rano sypia futer do koła, co by kury niosły jajka okrągły rok. Tak robiyła dycko moja oma, potym moja mama i tera jo – „godo” pani Teresa. I dodaje, że to naprawdę działa.

Przy kurach korzysta także Zosia, która wyjada ziarna z obręczy. Zosia jest zresztą gęsią wyjątkową – co do tego gospodyni wątpliwości nie ma. Teraz na przykład staje we wrotach gospodarstwa i patrzy na łąki. Nadziwić się nie może, że tam, gdzie jeszcze niedawno była trawa, jest tak biało.

Pytam: „Pani Teresko, a dlaczego nigdy pani nie słyszała, jak Zosia mówi? Dlaczego zwierząt nie można w Wigilię podsłuchiwać? Przecież to jedyna okazja.

Sośnicowiczanka opowiada o gospodarzu, który miał dwa konie – Siwka i Bronoka – i w ogóle o nie nie dbał. W wigilię postanowił podsłuchać, co konie o nim mówią. Usłyszał coś, co mu się nie spodobało… Bronok i Siwek planowali bowiem, że na drugi dzień pojadą po deski na trumnę dla swojego gospodarza i w trumnie zawiozą go na cmentarz…

– Wylynkany gospodorz polecioł do dom i wszystko łopedzioł swoji babie. Tak sie przejon, że do rana umar. Bestoż niy wolno podsuchiwać, co zwierzina godo… – kończy swoją opowieść Szymońska.

Baba w Wigilię przynosi zgorszenie

W Wigilię Bożego Narodzenia nie tylko nie można podsłuchiwać zwierząt. Zgodnie z ludową tradycją, zakazów czy nakazów jest więcej. Trzeba na przykład wstać skoro świt, by zdążyć z robotą przed kolacją, nie można nic pożyczać, a gospodyni nie może usiąść, inaczej przez cały następny rok będzie leniwa. Dzieci muszą zaś być grzeczne, bo wtedy grzeczne będą i w nowym roku.

– Do dzisiej sie jeszcze paczi, kto przidzie do chałupy w Wilijo piyrszy, na tyn przykład – z życzyniami. Jak chop, to dobrze, a jak baba, to zgorszynie – mówi Szymońska. I na koniec przypomina: „jaki we Wilijo, taki cołki rok”.

Życzenia Teresy Szymońskiej dla naszych czytelników

Na te Godne Świynta winszuja, co byście zdrowi byli, co byście te Boże Narodzynie przeżyli ze familijom w uciesze i przoniu, i co byście sie niy objedli makówkami i moczkom. A na bezrok, co by niy było już żodnych wirusów!

Słowniczek gwarowy

bestoż – dlatego
bezrok – przyszły rok
cołki – cały
dycko – zawsze
familija – rodzina
futer – jedzenie
godo – mówi
maszkyty – słodkości
przejon – przejął
przonie – miłość, kochanie
teraz – teraz
winszować – życzyć
wylynkany – wystraszony

Marysia Sławańska