Janusz Moszyński: „Zapewniam, że nikt nie ma do mnie pilota i nie będzie go mieć”

Fot. mat. Janusz Moszyński

– Czasami jest tak, że jak człowiek patrzy aż po horyzont, to nie widzi tego co ma pod nogami

– mówi o ostatnich latach rozwoju miasta Janusz Moszyński. Z czyim poparciem idzie do wyborów? Jak odpowiada na krytykę ze strony Adama Neumanna? Jaka przyszłość czeka Arenę Gliwice i dlaczego należy zatrzymać „niszczycielski amok” w gliwickiej kulturze? O tym wszystkim w rozmowie z 24gliwice.pl.

Wywiad ukazuje się w cyklu naszych rozmów z kandydatami na prezydenta Gliwic. Zachęcamy też do lektury wywiadu z kontrkandydatami Janusza Moszyńskiego,  Kajetanem Gornigiem (link) i Adamem Neumannem (link)


Michał Szewczyk, 24gliwice.pl:- Jak to jest z tą Pana moralnością i obyczajami?

Janusz Moszyński, kandydat na prezydenta miasta:- Jestem chyba ostatnią osobą, która powinna się na własny temat wypowiadać. Ale zawsze jak ktoś mówi, że jest uczciwy to dla pewności sprawdzam czy dalej mam portfel (śmiech).

– Nawiązuję do słów Adama Neumanna, który twierdzi, że to właśnie owa „moralność i dobry obyczaj” zabraniają Panu zaciągać zobowiązania na rzecz miasta.

– To głębokie niezrozumienie sytuacji, w której znalazły się Gliwice. Tu nie nastąpiła żadna tragiczna sytuacja jak np. w Gdańsku. Po prostu z powodu indywidualnej decyzji jednego człowieka, miasto zostały pozbawione prezydenta. Ustawa mówi jasno, że w takiej sytuacji wskazywana jest osoba pełniąca obowiązki prezydenta ze wszystkimi jego kompetencjami. Nie można oczekiwać, że prawie 180-tysięczne Gliwice zostaną „zamrożone” na 3 miesiące, bo ktoś po roku kadencji zmienił zdanie. Dzieje się przecież mnóstwo rzeczy, które wymagają reakcji. Co do tego ma moralność i dobre obyczaje? To pomieszanie pojęć.

– Decyzja Zygmunta Frankiewicza dała Panu szansę na powrót do Urzędu Miasta. Długo jednak Pan zwlekał z oficjalnym potwierdzeniem startu w wyborach.

– Podejmując decyzję o przyjęciu pełnionej obecnie funkcji, musiałem patrzeć czy chcę być tu w perspektywie trzech miesięcy czy na dłużej. Moje nastawienie od początku było takie, żeby spróbować coś w mieście zmienić na poważnie, ale nie chciałem mówić o starcie przed ogłoszeniem terminu wyborów.

– Ile w Pana kandydaturze jest wsparcia Prawa i Sprawiedliwości?

– Zgodnie z ustawą Prezes Rady Ministrów na wniosek wojewody wskazuje osobę pełniącą funkcję prezydenta w momencie powstania wakatu. Czuję się zaszczycony, że powierzono mi tą funkcję, natomiast chcę podkreślić, że z tego tytułu nie zaciągnąłem żadnych zobowiązań. Osoby, które mnie znają z czasów pełnienia funkcji marszałka województwa śląskiego, mogą potwierdzić, że potrafiłem – mimo nacisków – wykazać się odpornością i pokazać, że nikt nie ma do mnie pilota i nie będzie go mieć.

– Ale PiS nie wystawia kandydata w Gliwicach. Tak duża partia, tak duże miasto – trudno nie mówić o jakimś porozumieniu.

– To są pytania, które należy kierować do działaczy PiS. Startuję pod własnym nazwiskiem. Nie prosiłem żadnej partii politycznej o udzielenie bezpośredniego poparcia. Bardzo proszę moich byłych współpracowników, z którymi pracowałem przed laty w Urzędzie Miasta, żeby stworzyli inny pomysł na kampanię i inne argumenty niż powtarzanie jednej mantry. To dla mnie dowód ich bezradności politycznej.

– Adam Neumann mówi wprost: „Janusz Moszyński to kandydat PiS”.

– Nie chcę wdawać się w pyskówki. Ale może to ja zapytam mojego szlachetnego konkurenta, dlaczego nie zdecydował się startować pod własnym nazwiskiem? Adam Neumann startuje z KWW Koalicja dla Gliwic Zygmunta Frankiewicza, czyli czegoś, co po odejściu byłego prezydenta do Senatu straciło rację bytu. Zapytam więc: Kolego, dlaczego nie startujesz pod własnym nazwiskiem, boisz się, wstydzisz się go? Ja takiej postawy po prostu nie rozumiem. Widzę, że przy okazji startu Adama Neumanna, szalenie uaktywnił się Grzegorz Schetyna, który w Gliwicach do tej pory prawie nie bywał. Teraz przyjeżdża na konferencję, ostatnio na mecz Piasta Gliwice i w dodatku mówi, że w Gliwicach odbędzie się „druga tura wyborów do Senatu”, a Gliwice będą przez dwa miesiące ważne. Za tą szczerość dziękuję, ale dla mnie Gliwice ważne są przez całe życie.

– Jeśli otrzyma Pan mandat zaufania, jakie będą Pana pierwsze decyzje?

– Na pewno konieczne jest powołanie zastępców. Realnie to jest lista około 30 nazwisk, które biorę pod uwagę. Ale nie chcę na razie mówić o personaliach, zapewniam, że na pewno nie będę się kierował żadnym kluczem partyjnym.

– Bierze Pan pod uwagę współpracę z którymś z obecnych kontrkandydatów?

– Na pewno nie można tego wykluczyć, pod warunkiem, że dana osoba będzie w okresie kampanii zachowywała się przyzwoicie.

– A pierwszy problem do rozwiązania, którym chce się Pan zająć?

– Pilną rzeczą, którą już teraz nadzoruję jest problem gospodarowania odpadami. Miasto na życzenie moich poprzedników znalazło się w sytuacji, w której zderza się z wykreowanym przez siebie monopolistą. Zamierzam wystąpić na najbliższej sesji Rady Miasta z uchwałą o ogłoszeniu konsultacji – chcę zapytać gliwiczan o sposób naliczania opłat – od metra, od „głowy” czy od zużycia wody. Na moich spotkaniach z mieszkańcami obecny system jest powszechnie krytykowany.

 

– Był Pan jednym z pomysłodawców budowy w mieście Areny Gliwice. Ile razy odwiedził Pan ten obiekt od czasu jego otwarcia?

– Byłem na meczu siatkówki Polska – Niemcy i na Eurowizji Junior.

– Zaproponowana oferta była zbyt uboga?

– Na trzy lata przed otwarciem Areny powinien być wyłoniony profesjonalny zarządca, który musi budować kalendarz imprez. Tego nie robi się z dnia na dzień. Moim zdaniem ten okres z powodu braku wiedzy i wyobraźni został zmarnowany. W tej chwili mamy fazę rozruchu, w którym Arena już funkcjonuje. Ale by nie popadać w krytykanctwo – ten czas wieńczy koncert Eurowizji Junior – to było fantastyczne wydarzenie. Gratuluję Viki Gabor, ale obok niej największym wygranym tej imprezy jest gliwicka hala. Arenę Gliwice oglądało kilka tysięcy osób, które rządzą światową rozrywką. Otrzymały jednoznacznie pozytywny sygnał, że jest miejsce, gdzie można zrobić widowisko na najwyższym światowym poziomie.

– Ten model z oddaniem hali w zarząd PWiK to było optymalne rozwiązanie?

– Mam wrażenie, że było to ratowanie się w sytuacji podbramkowej. Wydaje się jednak, że to zadziałało. Zarządca wywiązał się z tego zadania. Odrębną kwestią są dalsze losy hali – naszym wyzwaniem jest przekształcenie powierzchni w hali, tak aby można było ją spozycjonować jako największą halę w Polsce. O tym decyduje twardo policzona ilość biletów, które sprzedaje się na daną imprezę. Arena ma jeszcze szansę na takie powiększenie i przeskoczenie największej w tej chwili Tauron Areny w Krakowie.

– Rozmawiamy o wysokobudżetowych imprezach (także kulturalnych), ale co z tą zdecydowanie mniejszą sceną – miejskiego teatru. Jak Pan przyjął zmianę jego charakteru w 2016 roku?

– Z bardzo dużym smutkiem. Operetka, a później GTM to pół wieku tradycji. W czasach kiedy dyrektorem był Paweł Gabara, nie opuściłem praktycznie żadnej premiery. Ten teatr był ważnym punktem na gliwickiej mapie kulturalnej. To co w tej chwili pozostało – a nie jest to tylko moje zdanie, tylko powszechnie powtarzana opinia – to tylko namiastka tego co było wcześniej. Co nie oznacza krytyki poczynań dyrektora Krawczyka, który w stworzonych mu warunkach naprawdę zrobił, co mógł.

– Argumentowano, że zdecydowały kwestie ekonomiczne.

– Zdecydujmy się, czy mówimy, że jesteśmy prawie najbogatszym miastem w Polsce, czy likwidujemy kolejne przedsięwzięcia kulturalne ze względów finansowych. Tu jest jakiś dysonans poznawczy, którego nie rozumiem.

– Zamierza Pan przywrócić muzyczny charakter teatru?

– O to należałoby zapytać gliwiczan – jakiego rodzaju rozrywki pragną. Arbitralne decyzje polityków są w tym wypadku niedobre. Trzeba spróbować reaktywować zresztą mnóstwo przedsięwzięć, które tworzyły klimat miasta, ale poumierały.

– Na przykład?

– Fantastyczna kiedyś impreza Ewy Strzelczyk – Gliwickie Spotkania Teatralne. Była też kapitalna „Grająca starówka”. Były kluby studenckie – Gwarek, Spirala, Program. Zostało tylko Mrowisko w przerobionej stołówce. Jeżeli chcemy przyciągać najzdolniejszych studentów do miasta, to musimy dla nich przygotować ofertę kulturalną. Na razie na starcie przegrywamy, bo w porównaniu z innymi ośrodkami akademickimi oferta kulturalna Gliwic jest biedna. Ze względów finansowych „zabito” kilka naprawdę ważnych imprez. To jest amok niszczycielski, który trzeba przerwać.

– Od czasu pożegnania z Urzędem Miasta, mógł Pan patrzeć na Gliwice z perspektywy mieszkańca. Jak Pan oceniał rozwój miasta przez te lata?

– Warto podkreślić, że Gliwice pod pewnymi względami naprawdę świetnie się rozwinęły. Np. mamy najlepszy w Polsce zewnętrzny układ komunikacyjny (autostrady A4 i A1 czy przebieg DTŚ). Z tym nie można polemizować. Natomiast wyraźnie brakuje troski o drobne rzeczy – te które powodują poczucie lepszego komfortu mieszkania: ławki na przystankach, toalety publiczne i cale mnóstwo podobnych rzeczy.

– Dlaczego zostało to zaniedbane?

– Czasami jest tak, że jak człowiek patrzy aż po horyzont, to nie widzi tego co ma pod nogami. Istotna jest też kwestia tego czy komuś przeszkadza, że coś jest nierówne czy nieposprzątane. W moim przypadku, nawet gdyby mi to nie przeszkadzało, to moja żona sprawi, że zacznie mi to przeszkadzać. To 100% Ślązaczka, która nieporządek odbiera jako coś wyjątkowo doskwierającego.

– Wydaje się, że 5 stycznia frekwencja w wyborach będzie niska. Kluczem może być dotarcie do urzędników i pracowników miejskich spółek. Pan ma na to jakiś sposób?

– Mogę skierować tylko jedno przesłanie: nikt kto pracuje rzetelnie nie ma w związku z moim ewentualnym wyborem powodu by czegokolwiek się obawiać. Część z tych ludzi jest przez moich konkurentów straszona. Mam tego świadomość, ale to jest w najwyższym stopniu nieuczciwe i nieprawdziwe. Straszy się i denerwuje ludzi, którzy powinni spokojnie pracować dla dobra miasta i przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia.

– Jak Pan ocenia swoje szanse w wyborach? Mówi się, że kandydat Frankiewicza, przez sam fakt bycia „namaszczonym” już na starcie ma przewagę nad resztą stawki.

– Od okresu kiedy 40 lat temu zakładałem Niezależne Zrzeszenie Studentów na Politechnice Śląskiej, przez działalność w opozycji i prace zawodową, cały czas pracowałem na własne nazwisko. Z moim bagażem wiedzy, doświadczenia, wykształceniem inżyniera architekta z dyplomem z planowania przestrzennego, staję teraz przed gliwiczanami i daję im szansę wyboru. A do konkurentów apeluję – znajdźcie sposób na prowadzenie kampanii lepszy od przyklejania komuś łatki.

– Teraz albo nigdy?

– Nie, nie podchodzę do tego w ten sposób. Używam w kampanii hasła „Gliwice 2028” – to jest realna perspektywa, którą mogę gliwiczanom zaproponować. Aczkolwiek nawet 4 lata to wystarczająco dużo, by zostawić po sobie ślad mądrych i stabilizujących działań. Mam teraz mnóstwo pracy i wiele spotkań przez cały dzień. Często słyszę, od ludzi i urzędników administracji, że cieszą się, że odwiedził ich prezydent bo nie widzieli go przez 20 lat. To dla mnie jest sygnał, że ludzie tego kontaktu potrzebują i należy ich słuchać, a miasto potrzebuje zmiany. Zmiany, by należeć do mieszkańców, a nie do tego czy innego prezydenta.